Przyglądał się jej, gdy unosiła swoje długie brązowe włosy, aż ukazały jej
nagi kark. Patrzył badawczo, rejestrując każdą milisekundę czynności, którą
wykonywała. Gdy związywała włosy jedwabną apaszką w luźny kok, a potem
pochyliła się, wypinając pośladki w jego stronę. Zaraz się wyprostowała, wciągając
majtki. Schyliła się znowu, by sięgnąć po biustonosz.
Lubił się jej przyglądać. Grze mięśni na jej wysportowanym ciele, którego
każda część była silna i jędrna. Nic nie ukrywało się pod warstwą tłuszczu. Jej
ciało mówiło czasem więcej niż usta. Gdy była niezadowolona, gdy próbowała
udawać, że wcale jej nie rusza, co on do niej mówi. Jej mięśnie ją zdradzały.
Uwielbiał to. Czasem prychała jak rozwścieczona kotka, gdy patrzył na nią z
pobłażliwym uśmiechem, który mówił, że znał ją lepiej, niż ona by sobie
życzyła. Tyle że on nie znał lepiej jej. Znał jej ciało. A ono do niego mówiło.
Nigdy jej ubieranie się nie trwało długo, ale zawsze było tak estetyczne,
jakby ktoś je wyreżyserował, dlatego tak bardzo chłonął każdy ruch.
Wiedział, że któregoś dnia będzie to ostatni raz i na wszelki wypadek wolał
go nie przegapić.
Zamyślił się na moment i już była ubrana. Pochyliła się nad nim, dotknęła
delikatnie jego policzka i pocałowała go, po czym wyszła, nie powiedziawszy
nawet słowa. Usłyszał tylko dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i nadchodzący po nim
ten przekręcania klucza w zamku. I znów był sam.
Jeszcze na chwilę przymknął oczy, by zachować te obrazy w swojej głowie i
chłonął zapach, jaki po sobie pozostawiła. Aromat namiętności okraszony nutą
perfum. Czarna porzeczka, bo – jak się śmiała – jej czarna dusza nie
zasługiwała na kwiaty. Porzeczka pachniała grzechem.
On widział to inaczej. Dla niego pachniała spełnieniem i poczuciem
bezpieczeństwa. I samotnością, gdy zapach się rozwiewał.
Nie był człowiekiem wielkich słów czy czynów. Raczej szedł po najmniejszej
linii oporu, nie można było na nim polegać i kłamał jak najęty, gdy sądził, że
przyniesie mu to korzyści. Był bogaty i przystojny. Wiedział to. Wiedział
również, że więcej zalet nie posiadał. Może trochę inteligencji, ale ona wbrew
pozorom była zbędna. Tą cechą nie interesował się nikt. Wady były o wiele
ciekawsze, a o tych można by napisać książkę. Niektórzy nawet to zrobili, ale
żadnej z tych pozycji nie przeczytał.
Ona przeczytała. Mówiła, że to jej ulubione lektury. I zaczynała się śmiać.
Nie mogła się uspokoić. Wtedy on wpijał się ustami w jej usta, by ją uciszyć.
Nie na długo. Cisza zamieniała się w jęki, te zaś w krzyki. Lubiła być głośna.
Tak było jej łatwiej żyć.
W łóżku ze swoim narzeczonym musiała udawać grzeczną i przyzwoitą panienkę.
Na tyle przyzwoitą, na ile współżycie pozwalało. Tam nie wypadało jej krzyczeć.
Dlatego przychodziła do niego, by być sobą choć przez chwilę. Po wszystkim
wychodziła.
Smakował wspomnienie dotyku jej ust na swoich, gdy przestał słyszeć jej
kroki. Przymknął oczy.
Biegała. Każdego ranka opuszczała dom, w którym mieszkała ze swoim
narzeczonym. Bardzo nie lubiła tego słowa. W ogóle nie lubiła instytucji
narzeczeństwa, w której została komuś oddana, sprzedana, jakby była bezwolnym
kawałkiem mięsa. Nawet jeśli to ona sama na samym końcu wyraziła swoją zgodę.
Lubiła miłych mężczyzn. Otaczali ją, adorowali, dawali prezenty w nadziei
na mały uśmiech. Rozdawała te uśmiechy, bo cóż jej pozostawało? Nie chciała ich
okłamywać, ale z drugiej strony nie chciała wyjść na wredną jędzę. Dawała się
więc zaprosić na kawę czy ciastko, a czasem, gdy miała do czynienia z
obiecującym przypadkiem, również na kolację. Lubiła rozmawiać o poezji i
filozofii. Miało to coś wspólnego z jej melancholijną osobowością. Często
zniechęcały ją te próby dyskusji do jej adoratorów, aż jeden z nich – mimo
braku wiedzy – nie próbował zmienić tematu. Zaciekawił ją na tyle, by kolację
przedłużyć aż do śniadania.
W łóżku był słodki. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jej to przeszkadzało,
bo był jej pierwszym. Myślała, że tak powinno być. Troszeczkę ekscytująco, ale
patrząc z perspektywy czasu nudno. Wszystko inne rozgrywało się w jej głowie.
Gdy poprosił jej rodziców o rękę, a oni zapytali ją o zgodę, udzieliła jej. Mogła
nadal żyć na poziomie z miłym mężczyzną, który ją szanował. Odrobina nudy
nikomu nie zaszkodziła. Tak wtedy sądziła.
Chuchał na nią jak na jajko. Była przecież taka krucha i bezbronna.
Oczywiście jej rodzice powiedzieli mu, że jest przeklęta i nie będzie długo
żyła. Jest słabego zdrowia. Ona na przekór postanowiła im pokazać, że nie jest
słaba. I między czytaniem wierszy biegała po londyńskich parkach. Biegała rano
i wieczorem. Każdego dnia, bez względu na pogodę. Musiała wypijać hektolitry
eliksiru pieprzowego, ale niezłomnie udowadniała, że nie jest krucha.
I wtedy spotkała jego. Po tylu latach od ukończenia szkoły. Akurat po
porannym biegu zdecydowała się na śniadanie w jednej mugolskiej knajpce. Jej
ciało domagało się kawy i jajecznicy. I koniecznie kiełbasek. Była spocona od
wysiłku, twarz miała napuchniętą i czerwoną, a włosy, które wydostały się z
kucyka, odstawały każdy w inną stronę. Nie przejmowała się tym do momentu, gdy
spojrzał na nią z tym swoim cynicznym uśmiechem, wygładzając i tak idealny
garnitur.
Dosiadł się do jej stolika, nie pytając o pozwolenie. Bezczelny jak zawsze.
– Kopę lat, Greengrass. Mało brakowało, a bym cię nie rozpoznał.
W brzuchu jej zaburczało, co uznała za dość adekwatną odpowiedź. Chciała w
spokoju zjeść śniadanie, a nie wspominać czasy szkoły. Nie, żeby było co
wspominać.
– Też myślałam, że oczy mnie mylą. Co Malfoy robi wśród mugoli?
Zawsze był pewny siebie, dlatego nie oczekiwała, że go ta uwaga dotknie,
ale nie spodziewała się, że wywoła ona na jego twarzy jeszcze większy uśmiech.
Napiła się kawy, wdychając jej aromat.
– Pracuję. Jestem bankierem.
Nie zapytała go, czemu nie szukał pracy w czarodziejskim świecie. Nie
zapytała go, czemu w ogóle potrzebował pracy. Nie interesowało jej to, czego
nie ukrywała. Mimo wszystko nie odszedł, ale zamówił dla siebie herbatę i
patrzył na Astorię z optymizmem, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała.
W końcu przyszło też jej śniadanie. Malfoy tak długo wpatrywał się w jej
kiełbaskę, że zirytowana zapytała, czy może ma na nią ochotę. Podziękował i
wepchnął ją sobie do ust, wydając z siebie mruknięcie zadowolonego grubego
kocura.
Po zjedzeniu zapłaciła i uprzejmie się pożegnała, mając nadzieję, że go już
więcej nie spotka. Nie bardzo wiedziała, co miałby on wnieść do jej życia. Nikt
go nie lubił. Wręcz go nienawidzono lub jedynie pomijano go milczeniem. Miał
swoje za uszami i to na tyle dużo, że wywoływał niechęć u całego społeczeństwa
– nawet wśród elity, której był członkiem. W innych czasach może byłby istotny
– w innych czasach jego rodzina faktycznie miała znaczenie – ale obecnie lepiej
było go nie znać.
Opuszczając lokal, zapomniała o mężczyźnie.
Astoria nie lubiła zmian, dlatego zawsze wybierała tę samą trasę biegową.
Gdy miała ochotę na śniadanie, przychodziła zawsze w to samo miejsce. I zawsze
o tej samej porze. Jej życie było ustalone co do minuty. Nienawidziła
niespodzianek. Malfoy je jednak uwielbiał. Następnym razem, gdy zgłodniała,
czekał na nią z kawą i jajecznicą. Kiełbaski nie było.
Nie wiedziała, jak się zachować, więc się do niego dosiadła, bo jego
spojrzenie wyraźnie wskazywało, że taki był jego zamiar. Od ich poprzedniego
spotkania minęły prawie trzy tygodnie. Nie była dobra w liczeniu, ale wszystko
wskazywało na to, że to nie był przypadek. To było zbyt mało prawdopodobne.
Nawet ona to wiedziała.
– To dla ciebie – powiedział, przesuwając talerz i kubek w jej stronę.
– Dziękuję. Nie jesteś głodny? – zapytała, siląc się na uprzejmość.
– Chyba bym nie przełknął kolejnej jajecznicy. Zjadłem ich w ostatnim
czasie już szesnaście.
– To czemu nie zamówiłeś czegoś innego?
Po tym pytaniu sięgnęła po pierwszy kęs dania. Malfoy się uśmiechnął.
– Bo nie wiem, co innego lubisz.
Uniosła tylko brwi w niemym pytaniu, bo właśnie była zajęta żuciem
konfitowanego pomidorka.
– Przez ostatnich szesnaście dni miałem nadzieję cię tu spotkać.
– Czemu?
Wzruszył ramionami, a uśmiech zastąpił neutralny wyraz twarzy.
– Chciałem w końcu porozmawiać z kimś… z naszych. O czymś, co nie jest
planami budżetowymi i kursami akcji. Ani o tym, co leci teraz w kinie.
–To o czym chcesz rozmawiać?
Sama nie miała ochoty na dalszą wymianę zdań, ale jej ciało tak bardzo
pragnęło posiłku, że dla niego – i trochę z uprzejmości – nie ruszyła się z
miejsca.
Cała ta sytuacja była dla niej absurdalna. Malfoy w swoim nienagannym
stroju i ona w ubraniach sportowych. Różnili się od siebie jak dzień od nocy –
on jasnowłosy, ona ciemnowłosa. On jak z okładki jakiegoś czasopisma, a ona…
jak krowie z gardła wyjęta. Ktoś mógłby pomyśleć, że to ona szukała jego
towarzystwa – atrakcyjnego mężczyzny. A to on cieszył się na widok nijakiej
Astorii.
– O czymkolwiek – powiedział, a w jej oczach zapaliły się złośliwe ogniki.
– W takim razie powiedz mi, co sądzisz na temat bergsonizmu.
Na widok jego wyrazu twarzy parsknęła śmiechem.
Tego dnia wiele nie porozmawiali. Po zjedzeniu Astoria się pożegnała. I
mogłoby się na tym skończyć, gdyby ciekawość nie zagoniła jej kolejnego dnia do
tego bistro, by zobaczyć, czy Malfoy znowu się pojawił. Siedział tam, patrząc w
okno, jakby na coś czekając. Na nią. Bo co innego by tu znowu robił? Ciekawość
zabiła kota. Astoria nie bała się śmierci, bo ta i tak podążała za nią krok w
krok już od urodzenia, dlatego też spotkała się z nim po raz kolejny.
– Sądzę, że bergsonism do ciebie pasuje – powiedział, nawet się z nią nie
witając. – Biegasz, bo chcesz coś przeżyć, działać. Żyć bardziej.
Zdezorientował ją. Przez chwilę nie rozumiała, o czym mówił.
– A co z tobą? – odbiła piłeczkę.
– Ja jestem egzystencjalistą.
– Widzę, że odrobiłeś zadanie domowe – pochwaliła go. – Następnym razem nie
zżeraj mojej kiełbaski. Jak już mi stawiasz śniadanie, to niech przynajmniej
będzie kompletne.
Uśmiech, który prezentował jej ostatnimi razami, był niczym w porównaniu do
tego, który teraz rozjaśnił jego twarz.
– Czyli będzie następny raz? – zapytał z radością.
– To zależy od obecności kiełbaski.
Była poważna. Nawet bardzo. Trochę jej zaimponował, nawet jeśli jego
interpretacja była fałszywa. Wtedy jeszcze nie chciała żyć bardziej. To
przyszło dopiero później. Z nim. I jak zdecydowała się na bieganie, by
zdenerwować swoją rodzinę, tak w ramach tej samej przekory postanowiła spotykać
się z tym, który zdecydowanie wywołałby sprzeciw każdego.
Bo przecież mała, słaba Astoria nie mogła się spotykać z towarzysko martwym
niedoszłym mordercą, który uniknął więzienia tylko dzięki znajomościom. Poza
pieniędzmi nie miał nic. Już nie. I nawet jeśli nikt nie miał się dowiedzieć o
tym jej małym buncie, to ją cieszyła sama myśl o tym, jak wszyscy by
zareagowali, że jada śniadania w towarzystwie Dracona Malfoya.
Astoria mogła umierać, ale zamierzała to zrobić na swoich własnych
zasadach.
Była naiwna. Miała dopiero dwadzieścia lat, nie wiedziała nic o życiu, ale
uważała się za taką mądrą i obeznaną. Myślała, że wie, na co się pisze.
Przegapiła ten moment, w którym przestała się cieszyć na poranny bieg sam w
sobie, a nie mogła się doczekać tego, co miało po nim nastąpić. Mijały dni i
tygodnie, a jej poranna rutyna ustąpiła innej, bardziej fascynującej,
niebezpiecznej.
Astoria grała na nosie wszystkim, którzy uważali ją za nieodpowiedzialną,
będąc faktycznie nieodpowiedzialną – z premedytacją. Nawet jeśli nikt o tym nie
wiedział. A z Draconem dobrze się bawiła. Tak bardzo łaknął kontaktu, że zaczął
nawet czytać jej ulubione wiersze, jeśli chciała o nich porozmawiać. Nurzali
się w głębinach filozofii, nie raz wychodziła wściekła w połowie zdania, by
wrócić kolejnego ranka. To ona była górą, bo miała coś, czego on chciał –
cokolwiek by to nie było. Po całym tym czasie wciąż nie wiedziała, dlaczego
uparł się akurat na nią.
Przywiązała się do niego. Gdy pewnego razu powiedział, że musi wyjechać na
tydzień w interesach, snuła się ponuro po rezydencji zamieszkiwanej wspólnie ze
swoim mężczyzną, a bieganie ją męczyło, bo było bezcelowe. Na jego końcu nie
było Dracona. Nie miała z kim rozmawiać, robiła się drażliwa. To poczucie
pustki sprawiło, że gdy Draco po powrocie zaprosił ją na kolację, nie odmówiła.
Nie rozmawiali o swoim życiu prywatnym, więc mógł nie wiedzieć, że była
zaręczona. Ona też nie wiedziała, czy on był w jakimś związku (lub w kilku).
Przez jego dezercję do mugolskiego świata mało plotek docierało na salony, bo
zwyczajnie nikt nie miał kontaktów w obecnym otoczeniu Dracona. Nie miała się
na czym oprzeć. I nie była pewna, czy w ogóle chciała coś wiedzieć. Czuła
podenerwowanie, gdy przygotowywała się do wyjścia. Cały dzień szukała jakiejś
wymówki, by się z nim nie spotkać. Dobrej wymówki, w którą sama by uwierzyła.
Nie znalazła.
Za to znalazła czarną sukienkę, w której wyglądała rewelacyjnie, ale nosiła
ją rzadko – na oficjalne okazje była za skromna, a prywatnie niezbyt często się
zdarzało, by wychodziła z domu w celu innym niż jogging. Nawet pokusiła się o
delikatny makijaż. Choć raz chciała wyglądać jak kobieta, spotykając się z Draconem,
a nie jak świeżo wyprany kot wciśnięty w obcisły jaskrawy top i legginsy.
Nie pozwoliła mu się odebrać, lecz jak na przyzwoitą obeznaną w mugolskim
świecie czarownicę postanowiła przyjechać taksówką. Przysporzyło jej to trochę
problemów, bo najpierw musiała jakąś znaleźć. Ostatecznie udało jej się, gdy
przypadkiem ktoś wysiadł niedaleko Astorii. Szybko do niej wskoczyła, podając
adres i wzdychając z ulgą. Draco już czekał przed restauracją. Gdy taksówka się
zatrzymała, Astoria otworzyła sobie sama drzwi, ale zaraz pojawił się Draco, by
pomóc jej wysiąść. Było to bardzo przydatne, bo naprawdę nie wiedziała, jakby
sobie sama poradziła, jednocześnie całkiem się nie kompromitując. Mężczyzna
podał jej ramię i weszli do restauracji.
Spodziewała się wystroju ociekającego złotem, a zastała stonowane otoczenie
z wygodnymi fotelami z białej skóry, drewnianymi elementami i zwisającymi z
sufitu białymi sznurkami, służącymi do zapewnienia odrobiny dyskrecji. Była
oszołomiona elegancją i spokojem, jaki zastał ją na miejscu. Zostali
poprowadzeni do ich stolika.
Astoria nie byłaby w stanie sobie przypomnieć, co zamówili. Nie potrafiłaby
powtórzyć nazw. Była jakaś ryba i białe wino. Były też jakieś sery. I jakiś
deser. Wszystko było pyszne. Szczególnie wino. Wypiła zdecydowanie więcej, niż
powinna była. Pamiętała jednak wzrok, jakim Draco ją obrzucił, gdy wysiadła z
samochodu. Cały wieczór przyglądał jej się tak, że nieustannie oblewała się
rumieńcem.
Była naiwna. Myślała, że ma go w garści. Że wszystko idzie zgodnie z jej
planem. Faktem jednak było, że to raczej były plany Dracona. Astoria łaknęła
niebezpieczeństwa i ekscytacji, dlatego zgodziła się, gdy zaprosił ją do siebie
na jeszcze jeden kieliszek na zakończenie wieczoru.
Miał własne mieszkanie w Notting Hill z widokiem na Hyde Park. Kiedy on
otwierał butelkę, ona patrzyła na nocny Londyn, jakby widziała go po raz
pierwszy. Gdy dotknął jej ramienia, przeszedł ją miły dreszcz. A potem Draco
musnął jej dłoń, która znalazła się w jego i Astoria poczuła na niej pocałunek.
Po długich miesiącach wciąż nie była pewna czy to wina alkoholu, czy może sama
tego chciała. Nie wiedziała, czyje usta dotknęły jako pierwsze czyich. Była
jednak pewna, że cokolwiek się działo, ona nad tym panowała. Mogła to przerwać
w każdej chwili.
Nie przerwała.
Nie była dziewicą, więc myślała, że wie, czego się spodziewać. Nie
wiedziała.
Przed Draconem jej ciało tylko reagowało. Była w tym jakaś przyjemność, ale
Astoria nie rozumiała, o co ten cały szum. Miewała to specyficzne uczucie w
podbrzuszu, które łączyła z podnieceniem, ale tego wieczoru zorientowała się,
że jest coś więcej. Draco uwiódł jej zmysły. A może to było wino? Ta dłoń w jej
włosach i usta na szyi? Co było inaczej?
Cokolwiek to było, postanowiła się temu poddać.
To był ich początek.
Pojawiała się u niego przed porannym biegiem, czasem przed wieczornym.
Czasem rozmawiali, coraz częściej nie. Nie było na to czasu, bo ona musiała
wrócić do domu.
Któregoś dnia Draco zapytał, kiedy będzie mógł oficjalnie poznać jej
rodziców. Zadał to pytanie lekko, między pocałunkami. Astoria zesztywniała w
jego ramionach.
– Co masz na myśli? – zapytała cicho, nie patrząc mu w oczy.
– Myślę o tobie na poważnie. Kocham cię, Astorio – powiedział pewnie, bez
wahania.
Podświadomie bała się tej chwili. A przecież miała wszystko pod kontrolą.
Była dorosła. Mogła robić, co chciała.
– To niemożliwe, Draco – odparła, a jej głos lekko zadrżał. – Ja wychodzę
za mąż.
Odsunął się od niej, by móc się jej lepiej przyjrzeć. Jego spojrzenie było
badawcze, jakby doszukiwał się kłamstwa.
– Wychodzisz za mąż?
Pokiwała głową.
– Za kogo?
– Za Marcusa Flinta.
– Kiedy…? – zaczął, ale machnął ręką, jakby nie miało to znaczenia. – Nie
mogłaś mi od razu powiedzieć? Że jestem tylko rozrywką z… jakikolwiek powód byś
miała?
Astoria czuła, że blednie. Draco był spokojny. Spodziewała się wybuchu, ale
przecież znała go na tyle dobrze, że wiedziała, że wojna go złamała. Dlatego
nie próbował powrócić do czarodziejskiego świata. Przestał w siebie wierzyć,
nawet jeśli udawał, że jest inaczej. Może i ją faktycznie kochał, ale i tak
spodziewał się zdrady. A przecież…
– To dobra partia – przyznał, udając, że go to jednak nie rusza.
Pragmatyzm. – Rodzina z koneksjami, spory majątek i brak powiązań ze
śmierciożercami. No i jest głupi, co też jest zaletą, bo nie widzi, że
narzeczona przyprawia mu rogi.
– Nigdy cię to nie interesowało! – Parsknęła. – Sam za mną łaziłeś, sam
zaciągnąłeś mnie do łóżka i nigdy nie zapytałeś, czy jest ktoś inny! Ja też nie
pytałam, bo nie zamierzałam się wtrącać w twoje życie.
– Czy on cię uszczęśliwia? – To pytanie zbiło ją z pantałyku.
– Nie twoja sprawa – odparła, krzyżując ramiona na piersiach. – Nie
zamierzam się z tobą kłócić. Możesz mieć tylko to, co dostałeś. Więcej nie mam
w ofercie. Jeśli ci to nie wystarcza, to wychodzę i nie wrócę.
Nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się na pięcie i skierowała się do
wyjścia. Dobrze, że nie zdążyli jeszcze zacząć się rozbierać. Poczuła, że dłoń
Dracona zaciska się na jej nadgarstku.
– Zaczekaj – zaczął, ale ona wyszarpnęła rękę z jego uścisku i opuściła
jego mieszkanie, trzaskając drzwiami.
Musiała to wybiegać. Nie przejmowała się, że nie miała do tego
odpowiedniego stroju, po prostu wbiegła do Hyde Parku, by pozbyć się tego
napięcia. Tej niepewności. Biegła tak szybko, jak tylko mogła. Zupełnie bez
rytmu, nie mogąc uregulować oddechu. Biegła, dopóki nie była w stanie zrobić
nawet kroku, bo zaczęła się dusić. Zgięła się w pół, kaszląc, a im lepiej
oddychała, tym mocniej płakała.
Ludzie przechodzili obok niej, dziwnie się patrząc. Niektórzy próbowali
zaoferować pomoc, ale Astoria nie była w stanie nic powiedzieć. Gestami
pokazała, że da sobie radę i w końcu ci, którzy ją zaczepili, szli dalej. Ona
też, gdy po dłuższej chwili uspokoiła się na tyle, by móc znaleźć bezpieczne
miejsce do deportacji i teleportować się bez ryzyka rozszczepienia.
Lubiła Dracona. Wiedziała o tym, nie wypierała się tego. Nie sądziła
jednak, że prawda i jej konsekwencje będą miały taki wpływ na nią samą. Nic nie
poszło po jej myśli.
Spodziewała się, że będzie krzyczał, wyzywał ją od najgorszych, ale ta
rezygnacja w jego głosie była czymś, co ją zaskoczyło. Astoria chciała, żeby
zareagował agresywnie, bo wtedy miałaby powód, by zakończyć tę znajomość na
dobre, ale Draco ją kochał. Podejrzewała to już od jakiegoś czasu, jednak
popełniła kolejny błąd – nie sądziła, że mężczyzna ma na tyle odwagi, by jej to
wyznać. Tak po prostu, bez owijania w bawełnę.
Ostatnim z jej błędów była ona sama – była pewna, że może podejść do tego
na chłodno. Rzeczowo. Okazało się niestety, że zaangażowała się w tę ich
relację bardziej, niż planowała. Fakty były dwa – nie chciała zranić Dracona i
nie chciała zerwać z nim kontaktu. Jednak już go zraniła, a nie przypuszczała,
że chciał się nią dzielić. Nie był takim mężczyzną. Ale który nie chciał mieć
kobiety tylko dla siebie, nawet jeśli nie brał jej na poważnie?
Dafne zawsze powtarzała, że mężczyźni to łowcy. Chcą zbierać trofea, ale
nie dają innym mężczyznom bawić się swoimi zabawkami – chyba że w ten sposób
zyskują ogromną przewagę nad przeciwnikiem. Ale siostra Astorii lubiła czytywać
„Czarownicę” i uczyć się z niej takich mądrości. No i Dafne była przykładną
córką i żoną. Mogła wierzyć, że miała jakąkolwiek władzę w małżeństwie, ale
drugie dziecko w drodze sprawiało raczej, że nie wychodziła z domu, więc nie
docierały do niej plotki na temat jej męża. Może lepiej żyć w iluzji?
Marcus kochał Astorię. Może trochę nieporadnie, może traktował ją jak
dzieło sztuki, które trzeba traktować z szacunkiem i według określonych zasad,
ale to było dobre. Wiedziała, czego się po nim spodziewać, nawet jeśli zanudzał
ją na śmierć. Ale, jak twierdzili jej rodzice, kto by chciał żonę, która ma
jeszcze dziesięć, maksymalnie dwadzieścia lat życia? Którą trzeba się opiekować
jak porcelanową lalką, żeby się nie rozbiła? Pewnie dlatego był tak delikatny w
łóżku, że niemal zasypiała w trakcie aktu. Gdy mu powiedziała, że nie musi się
z nią tak cackać, pogłaskał ją po policzku i powiedział, że nie chciałby
traktować jej bez szacunku należnego żonie. Szanował ją więc.
Dafne mówiła, że nie powinna narzekać. Żona to trofeum, ale łowca nie musi
jej szanować, gdy nie ma publiczności. Żona jest ozdobą, ma błyszczeć przy
mężu, by ten mógł jak paw pysznić się wśród innych łowców, że jest
najpiękniejszy, gdy spadnie na niego blask partnerki. Astoria powinna być
wdzięczna za tak dobrego narzeczonego.
A Astoria, zła kobieta, znalazła sobie kochanka. Wprawdzie nie miała
takiego zamiaru, wyszło to całkiem przypadkiem, ale to jej nie
usprawiedliwiało.
Jej rodzice nigdy by się nie zgodzili na jej związek z Draconem. Nazwisko
Malfoyów, kiedyś tak wpływowe, teraz wywoływało raczej serię gestów na
odpędzanie złego ducha. Ilu pisarzy – w tym ta paskudna Skeeter – pisało
książki na temat najmłodszego śmierciożercy w historii! Mimo zbrodni, które
popełnił, nie spędził nawet jednego dnia w więzieniu. Mało kogo interesowało,
dlaczego to zrobił. Może wtedy każdy musiałby odpowiedzieć sobie na pytanie,
czy na miejscu Dracona nie zrobiliby tego samego. Obecnie jednak Malfoy w
rodzinie oznaczałby towarzyskie wykluczenie, bycie na językach wszystkich.
Pośmiewisko i pogarda. Marcus Flint był odpowiednią partią. I koniec dyskusji.
Nie spodziewała się, że Draco się do niej odezwie. A jednak kilka dni
później do jej okna zastukała sowa z listem. Nie napisał wiele, po prostu:
„Przyjmuję ofertę”. W kopercie był też klucz do jego mieszkania. Notatkę
spaliła.
Oczekiwała raczej chłodnego przyjęcia z jego strony. Czysto fizycznej
relacji, ale zaskoczył ją jedzeniem czekającym na stole. I kwiatami w rękach.
Przez chwilę rozważała, czy jednak nie uciec, ale postanowiła przeczekać. Na to
zawsze miała jeszcze czas.
– Nie oczekuję od ciebie niczego – powiedział na wstępie. – Daj mi się po
prostu uszczęśliwiać, pozwól mi się adorować. Rozumiem, że Marcus jest lepszym
wyborem, byłbym głupcem, gdybym uważał inaczej. Chcę po prostu spędzać z tobą
czas tak długo, jak mi pozwolisz. Gdy zdecydujesz się odejść na zawsze, proszę
cię tylko, byś mi o tym powiedziała.
Poprosił o wszystko, co mogła mu dać. I zgodziła się na to. Tym razem
jednak postawiła na szczerość:
– Chcę tylko, żebyś wiedział. Obłożono mnie klątwą, która żywi się moją
energią życiową. Umrę.
– Każdy kiedyś umrze – stwierdził, jakby nie rozumiał, co chciała mu przez
to powiedzieć.
– Ja umrę wcześniej.
– Kiedy?
– Nie wiem. Mam przed sobą jakieś dwadzieścia lat życia. Jeśli urodzę
dziecko, mniej. Z każdym kolejnym dzieckiem coraz mniej.
Tym razem wiedział, co chciała mu powiedzieć. Marcus będzie chciał
dziedzica. To nie podlegało dyskusji.
– W takim razie wykorzystajmy ten czas jak najlepiej.
Uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy. Ona tego nie potrzebowała. Uważała
to jednak za słodkie, że Draco oczekiwał, że będzie przy nim te dziesięć lat,
jakie jej zostały.
Gdyby to od niej zależało, spędzałaby większość czasu u Dracona, on jednak
musiał pracować. Przychodziła do niego przed porannym biegiem i wychodziła, gdy
on powinien zbierać się do banku. Wieczorami nie zawsze miała czas, bo Marcus
był wtedy zwykle w domu – chyba że akurat miał wyjazd, co zdarzało się dość
regularnie. Wtedy – o ile Dafne czy rodzice nie oczekiwali jej wizyty –
spędzała nawet całe noce u Dracona. W tych chwilach mieli czas, by pójść do
teatru lub przejechać się London Eye. Nigdy nie wchodzili do czarodziejskiego
Londynu, bo tam ktoś by ich na pewno rozpoznał. W mugolskim świecie mogli
pozostać anonimowi.
Była szczęśliwa. Do dnia, w którym Marcus powiedział, że ustalił już datę
ślubu.
Ślub jawił się jak koniec pewnego etapu w jej życiu. Istniało wiele
przysiąg małżeńskich, a Astoria po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, czego
oczekiwać po Marcusie. Czy jej ufa? Czy będzie jednak domagał się jednego z
tych paskudnych przyrzeczeń, w którym wierność zostaje magicznie
przypieczętowana? To by oznaczało koniec z Draconem, a Astoria nie była jeszcze
na to gotowa. Chciała się dalej bawić.
Miała trzy miesiące – w najgorszym wypadku. A cały ten czas nagle zaczął
jej znikać, gdy Dafne wtoczyła się do jej domu wraz z matką i zaczęły planować.
To akurat Astorię ucieszyło, bo musiała się tylko uśmiechać i potakiwać, a te
dwie wykłócały się o coraz to lepsze rozwiązania. Miała czas tylko rano, nim
obie kobiety podniosły się z łóżka. Zatem biegła szybko do Dracona, by spędzić
z nim te krótkie ukradzione chwile, a potem – nie mając nawet czasu na swój
jogging – wracała do posiadłości, by rozpocząć kolejny ślubny maraton.
Wtedy pomyślała, że to całe zamieszanie jest po to, żeby zająć sobie czymś
głowę i nie wpaść na głupie pomysły. Przez swój brak zaangażowania Astoria
zaczęła myśleć i to ją niepokoiło.
„Po co to wszystko?”
„Czy ja go w ogóle kocham”?
Wcześniej miłość nie grała tu żadnej roli. Nikt jej nie oczekiwał. Teraz to
pytanie okazało się ważne.
Astoria zrobiła to, co robiła zwykle, gdy nie potrafiła sobie z czymś
poradzić – poszła po radę do swojej siostry.
– Głuptasie, w małżeństwie nie chodzi o miłość – powiedziała Dafne z
pobłażliwym uśmiechem. – Tu chodzi o dobrobyt i pozycję. A jeśli trafisz na
dobrego męża, to już nadmiar dobrobytu, wierz mi. Marcus jest dobry. Lepszego
nie znajdziesz.
– A jeśli znalazłam? – zapytała Astoria cicho, tak cicho, jakby miała
nadzieję, że jej siostra tego nie usłyszy.
– Znalazłaś? – Odbiła piłeczkę. – I jest on lepszy od Marcusa? – W jej
głosie było widać naganę i powątpiewanie.
– Jest bogaty, przystojny. Kocha mnie i niczego ode mnie nie oczekuje,
tylko tego, żebym była. Uszczęśliwia mnie. No i nie traktuje mnie, jakbym miała
zaraz wyzionąć ducha.
– W takim razie jest bardzo nieodpowiedzialny – powiedziała Dafne ze
złością. – Chyba że mu nie powiedziałaś o klątwie?
– Oczywiście, że powiedziałam! I dlatego uważam, że jest lepszy, bo nie
zamyka mnie w złotej klatce, ale pokazuje mi, jak można żyć! Pełnią życia, a
nie nędzną namiastką! – Zdenerwowała się Astoria. – A ja chcę żyć!
– Kim w takim razie jest ten książę na białym koniu, który zabiera cię na
niebezpieczne przygody, jest bogaty, przystojny i cię tak bardzo kocha?
Dafne nawet nie próbowała ukryć sarkazmu. Nie traktowała dylematu Astorii
poważnie, a ta wiedziała, że w chwili, gdy padnie nazwisko Dracona, Dafne się
wścieknie. Siostrzana miłość miała swoje granice.
– Nieważne – mruknęła, mając nadzieję na zmianę tematu.
– A właśnie, że ważne – uparła się Dafne. – Powiedz mi natychmiast, albo
siłą napoję cię eliksirem prawdy!
„Powinnam była trzymać gębę na kłódkę”, pomyślała Astoria. Westchnęła.
– Draco.
To krótkie słowo sprawiło, że ciężarna Dafne, która ledwo mogła się ruszać,
wstała z takim impetem, że zataczając się, omal nie opadła znowu na kanapę.
– Malfoy?! Całkowicie postradałaś rozum?! Ten śmieć i morderca?!
– Nikogo nie zabił! – odparowała, czując, że musi go bronić. – I wszyscy o
tym wiedzą, ale postanowili znaleźć sobie jakiegoś kozła ofiarnego i padło na
niego! Tak, Malfoy! W całym moim życiu nie byłam tak szczęśliwa jak przez
ostatnie pół roku!
– I pewnie go kochasz?
To krótkie pytanie sprawiło, że Astoria się uspokoiła. Musiała pomyśleć.
– Nie wiem.
– I dla tego niepewnego uczucia zamierzasz poświęcić szanse na dobre
małżeństwo i pozycję swojej rodziny? Wstydź się. Po prostu się wstydź.
Dafne splunęła jej pod nogi.
– Lepiej się nad tym porządnie zastanów. Nikomu nie powiem, bo nie chcę,
żeby rozeszły się plotki, które mogą nam zaszkodzić. I zrób choć raz w życiu
coś mądrego i zapomnij o Malfoyu. Nie przyniesie ci niczego dobrego.
Po czym wyszła, nie żegnając się.
Astoria wpatrywała się w kleks śliny swojej siostry, który właśnie wsiąkał
w dywan. Siedziała tak dłuższą chwilę, po czym postanowiła, że może porozmawia
z najbardziej zainteresowanym na ten temat.
Wcześniej nie miała wrażenia, że musi podjąć jakąkolwiek decyzję. Teraz
jednak czuła, że nie jest w stanie być jednocześnie żoną i kochanką. Nie
chciała nudnego życia, ale też nie miała w planach zaszkodzenia swojej
rodzinie. Może była egoistką, ale kochała swoich rodziców i siostrę. Nie
chciałaby sprawić im bólu.
Dracona nie było w domu, więc na niego czekała. W tych długich godzinach
podjęła wiele decyzji, które nawzajem się wykluczały. Napiła się whisky, po
której zaczęła kaszleć, bo nie była przyzwyczajona do tak mocnego alkoholu. Ten
szybko poszedł jej do głowy i brawura, która się w niej obudziła, kazała
wszystkim iść w diabły, a ona sama postanowiła wyemigrować na Madagaskar. Nie
wiedziała jednak, co na Madagaskarze można robić. Nim nalała sobie drugą
szklankę, bo działanie pierwszej osłabło, Draco wrócił z pracy.
Zdziwił się, widząc Astorię w samym środku dnia pijaną u siebie w
mieszkaniu.
– Draco, powiedz mi, dlaczego mam odwołać ślub – zażądała, a on patrzył na
nią jak na jakieś stworzenie wymyślone przez tę wariatkę Lovegood.
Spokojnie odwiesił marynarkę na wieszak, zdjął buty i krawat. Po czym
podszedł do Astorii i usiadł na fotelu naprzeciwko niej i wyjął jej szklankę z
ręki. Sam się napił.
– Nie mogę podjąć tej decyzji za ciebie – powiedział spokojnie.
– Nie musisz. Powiedz mi po prostu, dlaczego ten ślub to błąd.
– Astorio, kocham cię. Kocham cię tak bardzo, że poszedłbym za tobą w
ogień. Ale nie zamierzam stawać na drodze do twojego szczęścia. Nie będę
udawał, że jestem w stanie się zrehabilitować w oczach społeczeństwa – zamknął
jej dłonie w swoich dłoniach – a twoja rodzina by mnie zaakceptowała. Tak się
nie stanie. I ja mogę z tym żyć, ale czy ty możesz?
– Pojedziesz ze mną na Madagaskar? – zapytała cicho.
– Co chcesz robić na Madagaskarze? – zdziwił się.
– Nie wiem.
– Jeśli chcesz, to pojadę.
– Dobrze. A dzieci? Co z dziećmi?
Draco westchnął.
– Jeśli o mnie chodzi, ród Malfoyów może wymrzeć. Jeśli to sprawi, że będę
cię miał na dłużej.
Astoria patrzyła Draconowi dłuższą chwilę w oczy. Nie puszczał jej dłoni i
odwzajemniał spojrzenie.
Nie wiedziała, czy to w tym momencie go pokochała, czy może trwało to już
dłużej, ale zebrała w sobie całą odwagę, jaką miała i zadała pytanie, które
było dla niego odpowiedzią.
– Dalej chcesz poznać moich rodziców?
Był jej wdzięczny za tę odwagę, o którą jej nie posądzał. Był pewien, że
Astoria go zostawi, gdy tylko skończy się nim bawić. Jak dzika kotka upolowała
go, a teraz myślał, że go zje i tylko wypluje niesmaczne resztki. Nie, Astoria
wybrała Dracona.
Dumnie wyprostowana, choć drżąca ze strachu, stanęła przed swoimi
rodzicami, informując ich o swojej decyzji. Oczywiście nie zaakceptowali
Dracona. Nawet go nie tolerowali. Gdy wychodzili z domu Greengrassów, trzymając
się za ręce, Astoria nawet na Dracona nie spojrzała. Był pewien, że to koniec.
Złamali ją i wróci. Nie wróciła.
Wtedy, tamtego dnia, gdy sam niemal umierał ze strachu, że utraci ją na
zawsze, przytulał ją do siebie tak mocno, że w końcu trzepnęła go w głowę i
warknęła:
– Udusisz mnie, idioto!
Tak na dobrą sprawę nie wiedział też, czy wybrała go, by dać upust swojemu
buntowi, czy naprawdę go kochała. Miał wrażenie, że nigdy nie poznał jej pod
tym względem dobrze.
Gdy kolejnego dnia odwiedzili jego rodziców, Draconowi wszystko było
obojętne. Ona wciąż była przy nim, więc, do diabła!, poradzi sobie. Malfoyowie
– pełni niezasłużonej dumy i poczucia, że nikt nie jest godny, by wejść do ich
rodziny – zmieszali Astorię z błotem. Wyciągnęli na wierzch każdą nielojalność
i tchórzostwo wszystkich pokoleń Greengrassów oraz bezpośredni brak zrozumienia
Astorii dla filozofii czystej krwi. Draco powiedział im wtedy, wściekły co
niemiara, żeby nie ważyli się więcej obrażać jego narzeczonej.
– Narzeczonej – prychnął jego ojciec. – Nie pozwolę, by jakaś
Greengrassówna stała się moją synową.
Draconowi było to obojętne. Wstał z kanapy, na której siedzieli i
wysłuchiwali tych wszystkich obelg i pociągnął Astorię za sobą do wyjścia.
– Na nic nie musisz mi pozwalać. Jestem dorosły – odpowiedział tylko.
– Jeśli się z nią ożenisz, wydziedziczę cię! – krzyknął za nimi Lucjusz
Malfoy.
– To wydziedzicz – odparł Draco zimno, nie odwracając się nawet, by
spojrzeć na swoich rodziców po raz ostatni.
Okazało się jednak, że mimo szeregu gróźb, jego rodzice okazali się
łatwiejsi do złamania niż rodzina Astorii. Greengrassowie nie przyjęli ich
zaproszenia nawet wtedy, gdy urodził się Scorpius.
Scorpius… osoba, którą Draco kochał ponad wszystko. Dziecko-cud. Chodzący
ideał. Krew z jego krwi. Dziecko, którego miało nigdy nie być. Draco jednak
szybko się nauczył, że gdy Astoria się na coś uprze, to nie ma szans, by z nią
wygrać. A ona, nie chcąc, by jej mąż był samotny, gdy jej już nie będzie,
postanowiła, że będą mieć dziecko. Niemal ją to zabiło, ale sama mówiła, że za
nic nie zamieniłaby syna. Nawet za obietnicę długiego życia.
Byli szczęśliwi, choć krótko. Za krótko.